Pierwsze 5 dni w szpitalu po porodzie byłam całkowicie pochłonięta małym i tak zmęczona, że nie było "czasu" na baby blues... dopiero jak w poniedziałek rano kiedy byłam pewna, że wyjdę, nie wypisano mnie (nie wiem w sumie do dzisiaj dlaczego tak długo nas trzymali) wszystko puściło i zaczęłam co chwilę płakać (wtedy głównie dlatego, że już miałam dość tego, że praktycznie całą dobę sama musiałam zajmować się małym, który za chiny ludowe nie chciał ze mną współpracować i albo wisiał na cycku albo się darł...)
We wtorek jednak dostaliśmy wypis (po 6 dobach od porodu sn bez powikłań !) no i oczywiście po przyjeździe do domu pierwsze co zrobiłam po nakarmieniu Mikołaja to wpadłam w ryk, że sobie nie poradzimy, że po co mi to było, że jestem zmęczona itp.
Przez kolejny tydzień codziennie zdarzało mi się jeszcze płakać nad swoją niedolą
bo właściwie cały dzień i noc leżałam i karmiłam (no i momentami miałam tego serdecznie dość, ale jakoś nie umiałam odstawić Miśka od piersi...zresztą walczyliśmy wtedy o laktację, bo po porodzie zaczęłam dokarmiać mm, a w domu starałam się przejść już na samą pierś)
W 3 tygodniu życia Mikołaj trafił do szpitala z śródmiąższowym zapaleniem płuc, więc znowu załamka psychiczna (szczególnie, że mogłam przebywać z nim tylko od 8 do 22) i fizyczna też (w izolatce w salve musiałam prawie cały dzień siedzieć z moim cycozwisem na zwykłym krzesełku, więc kręgosłup dał mi się we znaki...)
Dopiero po wyjściu ze szpitala (czyli po miesiącu czasu) wszystko się unormowało i zaczęłam w pełni cieszyć się macierzyństwem