Powiem Wam jak u mnie działa to, że nie mogę się na Polkę wkurzyć.
Dziś było pasowanie. Prawie wszystkie dzieci stoją w rządku, a Polka- do mamy! Mówię, że przecież jestem krok obok (serio byłam o krok), niech stanie a ja jestem. W końcu się przemogła i jakoś stanęła. Została pasowana, ale gdy przyszedł czas rozdania dyplomów- położyła się plackiem na dywanie, płakała i nie chciała wstać. Wszyscy rodzice w śmiech, w sumie też bym się uśmiechnęła gdyby to nie moje dziecko. Mówię Wam, poczułam taki wstyd. I złość. Powiedziałam krótko Poli jak już się ogarnęła, że źle się zachowała, zrobiła cyrk itp. A potem gdy wyszłyśmy z przedszkola, patrzę tak na nią taką smutną, i myślę sobie... O co ty się kobito wkurzasz? O takie drobnostki? No i co z tego, że czasem coś odwali. Przecież jest zdrowa (!!!), prawidłowo się rozwija. Kocha mnie, ja ją. Jest tyle chorych dzieci. Tyle wypadków dookoła. W każdej chwili świat może nam się zawalić, życie jest nieprzewidywalne i takie krótkie, a ja się wściekam o głupoty.
Pogadałyśmy w samochodzie, sytuacja omówiona, Pola wyjaśniła że się wstydziła a ja że nie kładzie się na podłodze, że lepiej gdyby uciekła do mnie płakać jak już koniecznie musiała. A potem sytuacja przekształcona w żart- pytałam- skoro jest taka wstydliwa to czy na własnym ślubie też się walnie w kościele na dywan?
Nie dała gwarancji, że nie.
Nie umiem się na nią złościć, szkoda życia.