Miałam planowane cc, miało się ono odbyć 23 lutego ale w 36 tc podczas wizyty, na USG okazało się, że mam stare łożysko i ciążę trzeba będzie zakończyć wcześniej. Umówiliśmy się z lekarzem na 9 lutego
8 lutego stawiłam się w szpitalu, mój lekarz mnie zbadał, wysłał na badania krwi i moczu.
Następnego dnia na obchodzie usłyszałam, że dobrze, iż cesarka nie była wyznaczona na 9 lutego?! bo wyniki szczególnie moczu pozostawiały wiele do życzenia- dostałam antybiotyk, który kontynuowany był po cesarce
i, że jutro (tj. 10.02) o 9:30 wyciągają Małego
Wokół mnie zaczęło roić się od ludzi, jedni podawali leki, inni zakładali wenflony, jeszcze inni przyszli cobym zgodę na cc podpisała. Aż wpadł do mnie anestezjolog (okazało się, że go znam- co prawda bardziej z widzenia ale zawsze...) zadał kilka pytań, czekał na pytania ode mnie aż w końcu opuścił salę i pamiętam jak dziś co powiedziałam dziewczynom, które leżały ze mną w pokoju "nie mam zaufania do tego człowieka". Ale podekscytowana faktem, że jutro zobaczę Synka, nie myślałam już o tym.
Wieczorkiem jeszcze prysznic i mycie włosów, coby nie straszyć, bo o 6 rano miałam iść na lewatywę. Zaraz po "wypłukaniu" wpadła pielęgniarka założyć mi cewnik- babsko tak mi umieściło "rurkę", że czułam rozrywający ból pęcherza. Aż w końcu wypchnęłam cewnik- a ona wydarła się na mnie, że musi iść po drugi- tym razem poszło jej lepiej.
Koleżanka z sali miała podaną oksytocynę i wtedy akcja serca dziecka ustała i była szybka cesarka, więc ja musiałam czekać- a ja nie lubię czekać, ale tutaj martwiłam się o Gosię i jej synka
Na szczęście dobrze się skończyło
O 10:45 przyjechali po mnie i zawieźli na salę operacyjną, gdzie zostałam przywitana słowami "Pani Kasiu już nie mogliśmy się Pani doczekać". Przesiadłam się na łóżko i zaczęło się
"Proszę zrobić koci grzbiet" ciekawe jak ?! Młody mnie nasuwa bo mu ciasno, wyginam się z całej siły i nagle czuję delikatne wkłucie i "zgrzytanie"- jakby igłą po kręgach- i słowa "nie rozjaśnia się", ja wtulona w pielęgniarkę powtarzającą do mnie "jeszcze troszkę kochanie" czuję, że się rozpływam- tak mi gorąco było
. Kolejne wkłucie i znów zgrzytanie, i słyszę jak drugi anestezjolog (kobieta) instruuje faceta, który dzień wcześniej nie budził we mnie ani krzty zaufania i znów "nie rozjaśnia się".
Wtedy Pani anestezjolog wzięła sprawy w swoje ręce, wbiła się- było "rozjaśnienie" i podała znieczulenie, szybko kazali mi się położyć, bo zaraz miałam nie mieć czucia w nogach.
Posmarowali mnie, nakryli i leżę, gawędzę sobie z lekarzami, okazuje się że anestezjolog (mężczyzna) mnie pamięta, (do tego stopnia, że powiedział mi gdzie mieszkałam.) Pytają czy mam ciężkie nogi, czy ciepło czuję- no nie. Ciepło rozchodziło mi się tylko po dupsku
kazali czekać do 20 minut bo taki może być czas działania znieczulenia. Znów pytają na co mój lekarz powiedział, że "Pani Kasia radośnie macha stópkami" Kilkakrotnie zostałam ukłuta igłą w brzuch, ale nie do końca wiedziałam czy czuję dotyk czy ból, więc zostałam zapytana czy mogą naciąć mi brzuch skalpelem w celu sprawdzenia. Spojrzałam jeszcze czy jest mój lekarz i stwierdziła "niech się dzieje co chce". No i wtedy poczułam ból i zaczęło się wpompowanie mi w żyły specyfików, maska na twarz i ostatnie co pamiętam to twarz anestezjologa nade mną.
Śniło mi się mnóstwo rzeczy
i nagle słowa "Pani Kasiu budzimy się, mamy ślicznego Filipka" i ja nie mogąca nic powiedzieć- a jak mi rurkę wyciągnęli już z buzi miałam język tak odrętwiały, że sama nie byłam w stanie zrozumieć o czym mówię.
Jak wieźli mnie na salę pooperacyjną, pamiętam, że podszedł do mnie mąż i mama, pocałowali mnie, i powiedzieli "do jutra". Całą cholerną noc leżałam i zastanawiałam się co z moim synkiem, bo była u mnie pani doktor mówiąc, że "dziecko jest niedonoszone, bo to nawet nie jest 38 tydzień (był dokładnie 38 tydz. i 1 dzień), jest nadpobudliwe ale samo oddycha" po takich słowach chciałam pobiec do niego, niestety okazało się muszę zostać na tej sali do 8 rano następnego dnia.
Przy okazji na pooperacyjnej miałam przeboje z ciśnieniem a w zasadzie to maszyna do mierzenia ciśnienia miała przeboje - pokazywała mi nawet ciśnienie 192/120- ale jakby takie ciśnienie miała osoba u której najwyższe zanotowane to 110/65 to padłaby
a ja czułam się wyśmienicie
ale pani pielęgniarka pobiegła do lekarza i podano mi tabletkę na obniżenie ciśnienia i wtedy spadło na 60/30
Następnego dnia o 9 wstałam z łóżka- z pomocą jeszcze i pojechałam na oddział Noworodków- przyszła moja ciotka, która jest tam pielęgniarką i pyta "Kasia czego potrzebujesz" odpowiedziałam tylko "chcę moje dziecko" i zaraz synek do mnie przyjechał
wszystko przestało mnie boleć
. Leżałam trzymając w ramionach małe zawiniątko, gapiąc się na Niego, całując po główce i nie mogąc uwierzyć, ze oto jestem mamą
Godzinkę później wyjęli mi cewnik a ja powędrowałam do łazienki
, gdzie wzięłam ratujący moje życie prysznic- jak nowo narodzona wróciłam i od tego czasu synek był cały czas ze mną- karmiłam, przewijałam, nosiłam- Filip działał na mnie jak najlepszy środek przeciwbólowy