Słuchajcie, piekło zamarzło...
Poszliśmy wreszcie do naszego Proboszcza w sprawie chrzcin Młodego. Szliśmy z bojowym nastawieniem i zakładaliśmy, że nic nie załatwimy... Jakże wielkie było moje zaskoczenie...
Proboszcz, stwierdził, że nie ma rzeczy niemożliwych, wszystko da się załatwić... Nagle kwity stały się mało ważne, a na pytanie, czy nie ma nic przeciwko, że nie mamy ślubu kościelnego, tylko się skrzywił i stwierdził, że nie jest zbyt zadowolony, ale liczy, że przyjdzie pora i na ślub..
Żadnego namawiania, uzależniania chrzcin od slubu itd.. Jestem w ciężkim szoku..
A na pytanie, ile ta przyjemność, stwierdził... "Co łaska, nie będę Wam dyktował, ile dacie, tyle będzie..."
Chyba muszę trochę zmienić zdanie na temat mojego Proboszcza. Jest bardziej postępowy niż mi się wydawało..
btw. "Co łaska" to ile - tak z Waszego doświadczenia? A może któraś z Was miała ślub i chrzciny jednocześnie? Ile wtedy?