Ja ze swoim synem nie miałam problemów. Natomiast w żłobku w którym pracowała zdarzały się róże dzieci. Był jedna dziewczynka, która non stop musiała chodzić, bawić się - jedzenie było wtedy absolutna ostatecznością. Była inna, której siła trzeba było zabierać łyżkę bo chciał jeszcze i jeszcze (to wcale nie jest tak dobrze, gdy dziecko zbyt chętnie przyjmuje pokarm). Ta dziewczynka była szersza niż wyższa i ciągle siedziała w jednym miejscu, bo nie miała siły się ruszyć.
Co robiłam z niejadkami? Dawałam w jedna rękę dziecku łyżeczkę, stawiałam obok miskę z jedzeniem - odrobina i maluch gmerał sobie z niej sam, ja w tym czasie karmiłam go tym co miałam w swojej misce. Trwało to dość długo na początku, ale było skuteczne. I przede wszystkim bez nerwówki, że nie je, bo maluch to wyczuwa w oka mgnieniu i będzie specjalnie robił problemy.
Miałam też jedną dziewczynkę z takim charakterkiem, że po 5 dniach szefowa chciała ją wypisać sama, ale po naradzie stwierdziła, że da jej jeszcze szansę
mała tez nie chciała jeść, zaciskała buzie, wymachiwała łapkami. Przez dwa tygodnie toczyłam z nią wojnę - ale nie odpuściłam ani razu, bo gdybym to zrobiła, i raz pozwoliła jej nie zjeść, to byłoby "po ptokach". Po tych dwóch tygodniach sama zrozumiała, że musi jeść i wszystko było ok.
Poza tematem dodam, że stała się moją ulubienicą i aż się popłakałam jak odchodziłam do drugiego żłobka bez niej. Zresztą to chyba działało w dwie strony, bo traktowała mnie jako swoją prywatną ciocię, nie pozwalała innemu dziecku mnie dotknąć