Jak już wiecie z innego wątku, Staś miał we wtorek w nocy napad padaczkowy.
Mąż położył go spać, poczytali, potem zgasili światło i Jacek trzymał Stasia za rękę. W pewnym momencie ta ręka zrobiła się taka wiotka, jakby zasnął, ale mąż się podniósł, a Staś ma otwarte oczy. Uznał, że nie śpi jeszcze, więc dał mu jeszcze kilka minut, ale oczy dalej były otwarte. Jacek przybiegł do mnie, bo ja się kąpałam, więc szybko wyskoczyłam z wanny i próbowaliśmy Stasia obudzić, ale się nie dało, nawet po wyniesieniu do oświetlonego dużego pokoju. Staś nie miał drgawek, nie był usztywniony, ani lejący się przez ręce, ale kompletnie nieobecny. Mąż zadzwonił po pogotowie i dyspozytor był z nami do czasu przyjazdu karetki. W międzyczasie Staś tak jakby się ocknął, bo zaczął się przewalać z boku na bok, ale nie mógł nic powiedzieć (chociaż wyglądało jakby próbował) i raz tracił kontakt wzrokowy, raz go na chwilę odzyskiwał, a raz po prostu zamykał oczy. Tuż przed przyjazdem karetki zwymiotował kilkukrotnie. Ratownicy sprawdzili najbardziej oczywiste rzeczy, czyli saturację, cukier, temperaturę, osłuchali Stasia i podjęli decyzję, że jedziemy do Matki Polki na neurologię. Mąż pojechał ze Stasiem karetką, a ja za nimi (a raczej tu przed nimi
) samochodem. W karetce Staś odzyskał świadomość (atak trwał około 25-30 minut), ale był przerażony i wykończony. Na szczęście był spokojny, bo tata z nim był.
Na IP od razu była mowa o napadzie padaczkowym. Staś nam w międzyczasie ostro zasypiał pomiędzy kolejnymi badaniami, co też było typowe dla tej choroby po ataku. Koło 23 przyjęli nas na neurologię i mąż został w szpitalu, a ja wróciłam do domu, żeby spakować potrzebne rzeczy i rano przyjechać. W nocy miał pobraną tylko krew na badania. Następnego dnia Staś miał zrobioną tomografię głowy (wręcz idealna - tu odetchnęłam trochę bo bałam się guza mózgu lub udaru) i robione kolejne badania krwi (część w normie, część rozjechana, ale nic niepokojącego), w tym hormony tarczycy. Wszytko było ok. Do dzisiejszego rana, kiedy to wzięli Stasia na eeg w trakcie zasypiania i we śnie. Byliśmy z mężem pewni, że usłyszymy, że ok i to jest tylko jakiś tajemniczy napad, który pewnie się nie powtórzy. Niestety, jak przyszła lekarka prowadząca i powiedziała, że eeg jest złe i są liczne fale padaczkowe, to poczułam się jakbym oberwała kijem w głowę.
Natomiast ogólnie tendencja jest taka, że padaczkę diagnozuje się od drugiego ataku, bo jest pewna liczba dzieci, które taki tak mają tylko raz w życiu i koniec.
Ale żeby nie było różowo, to Staś od mniej więcej lata narzekał czasami, że boli go głowa i miał wtedy wypieki na twarzy - to wygląda na element choroby. Ponadto we wrześniu i w październiku nasz niełapiący jelitówek syn dwa razy miał epizody wymiotów takich ni stąd ni zowąd, bez gorączki, które kończyły się tak nagle jak pojawiały.
Do tego dziwna choroba lokomocyjna, która działa wręcz przeciwnie od klasycznej, czyli dopóki Staś wgapia się w tablet, to nie wymiotuje - to też wygląda na padaczkę.
Na razie układamy to sobie w głowach. Rokowania są na chwilę obecną dobre. Ponoć ukończenie 5 lat to czas typowy dla ujawnienia się wielu rodzajów padaczek, ale takich bardziej typowych, mniej inwazyjnych. Żadnych ubytków neurologicznych nie ma i jeśli to będzie klasyczna padaczka, to być nie powinno po żadnym z napadów (jeśli jakiś jeszcze będzie - oby nie). Poza tym Staś do tej pory rozwijał się dobrze, poród przebiegał w bezpieczny sposób, dostał 10 punktów, mieliśmy też usg przezciemiączkowe, które było dobre. To wszystko rokuje dobrze.
Tak więc leków na co dzień nie dostaliśmy, ale mamy wlewki doodbytnicze do przerywania ataków padaczki i dopiero jak dwie wlewki nie pomogą mamy dzwonić po pogotowie.
No i mamy być pod kontrolą neurologa i za radą wielu osób chyba postawimy na dr Przysło. Zwłaszcza, że jest ordynatorem oddziału na którym byliśmy, więc to wiele by ułatwiło.