Ja miałam już tyle usg, że się pogubiłam, bo większość odbywała się w szpitalu i trwała moment... Oczywiście bez udziału męża, zatem te najważniejsze - pod względem sentymentalnym - badania, czyli potwierdzające ciążę i pokazujące bicie serduszka odbyłam sam na sam z lekarzem i to raczej bez możliwości na głębsze przeżycia ze względu na długą kolejkę za mną... Tylko raz jedna młoda lekarka wzięła mnie na usg w niedzielę (a jednak!), poza harmonogramem badań (żeby właśnie posłuchać serduszka, bo na ktg jeszcze było za wcześnie) i poświeciła mi sporo uwagi i pokazała na spokojnie co jest gdzie (tak ok 15 tygodnia ciąży)
Natomiast na wizytach prywatnych u mojego lekarza prowadzącego mąż zawsze ze mną był, czyli jak do tej pory w 13 i 24 t.c., przez co za każdym razem po zrobieniu wszystkich pomiarów odbywało się "polowanie na siusiaka".... Wskutek czego jak dotąd mam same zdjęcia pupy, niczym trofeum i niekoniecznie zdjęcia buzi...
Teraz czeka nas kolejne usg w najbliższy wtorek - męża zabieram, ale ma ode mnie żelazne przykazanie, żeby tym razem już siedział cicho...