Zgadzam się z większością tego, co napisałyście, ale mam pewne "ale".
Sama wracałam ze szkoły samodzielnie od 1 klasy. Daleko nie miałam. Stasia sobie nie wyobrażam. Ma 2 ruchliwe przejścia do pokonania, niedługo dojdzie kolejna ulica. I niby my też musieliśmy sobie jakoś dawać radę, ale myślę, że nie były to czasy, gdy statystycznie przypadało 1,5 samochodu na rodzinę (strzelam, ale mogę być bliska prawdy). Jak był jeden, to było wydarzenie (piszę z perspektywy rocznika '84). Zatem te wszystkie "ruchliwe" ulice kiedyś były na pewno łatwiejsze do pokonania, niż dzisiaj.
Dobrze pamiętam jak pod koniec podstawówki włóczyłam się z przyjaciółką po osiedlu do północy (Blue swoją drogą z córką pani K. - tej, której od niedawna w szkole nie ma
).
Ale sama dobrze wiem, że była spora różnica pomiędzy końcem podstawówki, a końcem liceum (a to niby 4 lata tylko). Jakoś tak mniej bezpiecznie się zrobiło (chociaż ja uważam nasze osiedle za super bezpieczne pod tym względem).
I z jednej strony niby czuję się jak matka-helikopter
chociaż mam wewnętrzną potrzebę usamodzielnienia Stasia, ale z drugiej widzę moją mamę, albo co gorsza teściową, które trzęsą się nad Stasiem jak kwoki. Jak one kiedyś dawały nam żyć??